Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdańsk: Bomby, a nie dzwonek

Gabriela Pewińska
Sebastian (pierwszy z prawej) z rodziną. 1941 rok
Sebastian (pierwszy z prawej) z rodziną. 1941 rok Archiwum prywatne
We wrześniu 1939 roku mieli iść pierwszy raz do szkoły. Czekali na ten moment z niecierpliwością. Szykowali mundurki i zeszyty. To miał być dla nich jeden z najważniejszych dni w życiu.

Tak go zapamiętali.

Wacława Gądek (Sobiesełki k. Krakowa), dziś mieszka w Gdańsku: - Czapeczka, mundurek, trzęsę się z radości. Przeżywam. Pierwszy dzień w szkole. A tu mama mówi, że nie ma żadnej szkoły.
- Czemu nie ma?
- Bo jest wojna.
- A co to jest wojna?
- No, że przyjdą Niemcy i będą nas nienawidzić.
- A kto to są Niemcy?
Szkoła, do której nie poszłam, stoi na naszym podwórku. Widzę przez okno, jak wchodzą do niej wojskowi.
- To są właśnie Niemcy - mówi mama.
Wokół wciąż słyszę nowe słowa.
- Co to znaczy "rozstrzelać"? - pytam mamę.
Mama jednak nie odpowiada, tylko każe mi się trzymać jej spódnicy. Trzymam się, ale wciąż nie rozumiem, dlaczego nie mogę iść do szkoły.

Szkoła zaczęła się jeszcze tamtej jesieni. Jeszcze tamtej jesieni Niemcy przyszli po ojca. Wpadli nad ranem, kazali mu się ubierać. Zabrali też mamę. Zajęła się nami babcia. Uczyłam się pilnie. Byłam w składaniu literek tak dobra, że bez trudu przeczytałam obwieszczenie, które gdy wracałam ze szkoły, zawisło na placu. Były tam nazwiska rozstrzelanych Polaków. Przeliterowałam głośno: LE-ON GĄ-DEK. Mój tato.

Biegłam do domu, by powiedzieć babci. Powiedziałam, a tu patrzę - kolana mam zdarte do krwi. Kiedy się przewróciłam? Nic nie czułam. A potem wróciła mama. Stanęła w drzwiach. Było takie wielkie słońce.

Sebastian Pewiński (Dalewo k. Poznania), dziś mieszka w Słupsku: - Nie idę do szkoły, bo musimy uciekać. Jedziemy za Śrem, na polach palą się stogi. Ciągniemy za sobą krowę. Po trzech dniach wracamy. Mam nadzieję, że pójdę do szkoły, a tu się okazuje, że polskie dzieci wstępu tam nie mają. I pytam tatę:
- Dlaczego nie mogę iść do szkoły?
- Bo jedynie wybrani mogą tam chodzić - mówi tata.
To ja z tej tęsknoty, z tej niesprawiedliwości codziennie się przechadzam dróżką tuż obok szkoły i tak sobie chodzę, chodzę i obserwuję grające w piłkę niemieckie dzieci. Ciągle dręczy mnie, czemu ja tam nie mogę z nimi być. Chce mi się płakać z żalu! I pewnego dnia komuś piłka przelatuje przez płot. I ja tę piłkę łapię. Myślę sobie głupio, że teraz też będę z moimi kolegami grać nią u nas na podwórku. No więc łapię ją i w nogi! Wybiegł za mną jakiś starszy chłopak, Niemiec. Nie może mnie dogonić, to rzuca ciężkim drewnianym butem. But uderza mnie w głowę. Nie pamiętam, jak się znalazłem w szpitalu, ale pamiętam, że zabrał mi drań tę piłkę! Moje marzenie o szkole spełniło się dopiero w 1945 roku.
Poszedłem od razu do trzeciej klasy. Niemieckiego dyrektora Stopę zastąpił Polak, przyszedł prosto z lasu, szalony partyzant. Pamiętam, jak co rano, zanim zaczęły się lekcje, kazał wszystkim dzieciakom iść na mszę, z polskim sztandarem. A wieczorem był apel i przemarsz dzieciaków przez wieś. Codziennie! A kiedy przechodziliśmy pod domem Niemca Stopy, partyzant intonował: "Stopie!", a my krzyczeliśmy - "śmierć!" I ja też krzyczałem. Dziś jest mi głupio. Bo ten Stopa to był porządny człowiek. Tata uczył jego córki gry na fortepianie. I dzięki temu ja miałem iść do szkoły rok wcześniej, właśnie w 1939 roku. Mama mówiła, że to w nagrodę.

Władysława Szczepanik-Jończyk (Lusławice, k. Kielc), dziś mieszka w Gdańsku: - Cały świat przygotowuje się do wojny, a ja przygotowuję się do szkoły. Mam berecik. Mundurek. Zeszyty. No i jest pierwszego września, tylko że szkoły nie ma. Zostaję w domu. Nagle otwierają się drzwi. Wpada sześciu polskich żołnierzy. Pytają: - Gdzie szafa? Ale nikt nie odpowiada. Sami znajdują szafę. Otwierają. Wyciągają spodnie ojca. I koszule. Nawet o pozwolenie nie pytają. Zdejmują mundury i przebierają się w rzeczy taty. A my tak stoimy. I ja stoję. Patrzę. Tata krzyczy: - Co robicie?! Musicie walczyć! A oni się tylko śmieją, zapinając paski tatusiowych spodni. - O co? O co mamy walczyć? - pytają. - O Polskę! - krzyczy ojciec. A oni nakładają koszule taty i znów pytają: - O jaką Polskę?! Po czym uciekają do lasu, zostawiając mundury na podwórku. Wszystko rozumiem. Od małego szkolił mnie dziadek, który służył w wojsku 25 lat.

A o zmroku my uciekamy. Spuszczam z łańcucha naszego pieska, Iryska. Z tym psem, z całą rodziną, z małymi tobołkami jedzenia pędzimy gdzieś w kartofle. Z daleka widzę, jak pali się nasz dom. Mama mówi, że to Niemcy. Po chwili ci Niemcy podpalają całą wieś. A potem wyłapują nas wszystkich i ustawiają nad głębokim rowem. Boję się, ale obok stoi mama. Ściska mnie za rękę. Ktoś płacze. Ktoś mówi, że zaraz będą strzelać. Gdzieś przepadł nasz Irysek. Nagle mama odrywa deskę od płotu i przeciska mnie przez tę dziurę w płocie. Biegniemy. Długo, długo. Za nami ojciec i bracia.
We wrześniu tamtego roku ja przeszłam szybki kurs pt. "Jak być dorosłym w jeden dzień". Pamiętam, jak bardzo wtedy płakałam, na okrągło, mimo że niebawem wróciliśmy do naszego domu, a wśród rzeczy, które ocalały z pożaru, był nawet mój woreczek z zeszytami. Ale tamten płacz został we mnie do dziś. Ja właściwie wciąż jeszcze płaczę.

Henryk Zielonka (Gdynia), dziś mieszka w Gdańsku: - Żyjemy na Grabówku, w barakach zbudowanych ze skrzynek po pomarańczach. Straszna bieda. "Ojciec idzie do wojska" - mówi mama. Jest 3 sierpnia. 1 września, rano, straszny upał, podlewamy ogródek. A wieczorem tego samego dnia wyją syreny. Ludzie mówią: Wojna! Więc ja, bystrzak taki, pytam matkę: - To po co my ten ogródek podlewaliśmy, skoro zaraz nas zabiją?

Do szkoły pod lasem matka zaprowadziła mnie jeszcze pod koniec sierpnia. Na rozeznanie. Rok szkolny zaczął się jednak dopiero w 1940 roku, zimą. Uczyli się tam: volksdeutsche, Niemcy i Polacy. Matka kupiła mi rysik i tablicę wypalaną w glinie. Codziennie, godzinę, aż do końca wojny uczyliśmy się pisać po niemiecku i liczyć do tysiąca. Jak byliśmy durni, tak durni zostaliśmy, bo nikt nas uczciwie niczego tam nie nauczył. W wojnę się nie bawiliśmy, ale w wojsko, owszem. Kradliśmy też węgiel z dworca kolejowego. Matka się z Niemcami po niemiecku umiała wypyskować, więc nikt nas nie dręczył. Z jedzeniem tylko było kiepsko. No i nie było butów. Polskiego uczyła mnie mama z książeczki do nabożeństwa. I to dopiero była dobra szkoła!
W tej niemieckiej bili strasznie! Pamiętam lekcję przyrody. Nauczyciel, którego nazywaliśmy Proca, zabrał nas na wycieczkę do lasu. Tam pewien uczeń zgniótł butem czarnego żuka na ścieżce. Niemiec tak go za to wytrzaskał po twarzy, tak krzyczał, że się nie niszczy lasu, myślałem, że go zabije. Ten chłopak pewnie do końca życia nie zabił już nawet muchy.

Regina Reluga (Olszówka Nowa, k. Kielc): - Szkoła zamknięta! Ratunku! Nie idę do szkoły! Na niebie samoloty, ludzie krzyczą. I ja krzyczę z rozpaczy: - Szkoła zamknięta! Nie idę do szkoły! Dlaczego?!!!Wszyscy mówią - wojna. Nie rozumiem, co to wojna, nie chcę rozumieć.
- Chcę do szkoły! - płaczę.
I wtedy tuż nad głową słyszę ryk samolotu. Potworny. Całe niebo spada mi na głowę.

Do tego stopnia marzyłam, żeby się uczyć, że ubłagałam mamę, by pójść do szkoły rok wcześniej, na próbę. Miła pani nauczycielka chętnie się zgodziła, żebym przyszła na lekcję. Nawet byłam u tablicy! Tak bardzo chciałam, żeby już był ten 1 września... A 1 września przyniósł żal. Tamtą bezgraniczną tęsknotę za szkołą czuję do dziś.

Pamiętam, jak tamtej jesieni 1939 roku idę na łąkę i widzę, jak Niemcy gonią przez pole rodzinę Żydów z naszej wsi. Widzę, jak strzelają do nich. Jak zakopują ich w gliniankach. Ja stoję. Wcale nie płaczę. Ja wtedy chyba umarłam pierwszy raz. Ze strachu.

(Pani Regina zmarła na kilka dni przed opublikowaniem tego tekstu.)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki